NewsyPrzez 72 dni walczyli o przeżycie. Co wydarzyło się w Andach ponad pół wieku temu?

Przez 72 dni walczyli o przeżycie. Co wydarzyło się w Andach ponad pół wieku temu?

Wrak samolotu w górach
Wrak samolotu w górach
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Wunabbis
15.01.2024 17:00, aktualizacja: 15.01.2024 17:39

13 października 1972 roku doszło do katastrofy samolotu Fairchild FH-227, należącego do urugwajskich sił powietrznych. Samolot rozbił się w Andach. Na pokładzie maszyny znajdowała się drużyna urugwajskich rugbystów. Ocalali z katastrofy musieli samotnie przeżyć aż 72 dni w górach!

Pechowy lot Fuerza Aérea Uruguaya 571 docelowo miał wylądować w Santiago de Chile. Na pokładzie samolotu znajdowało się w sumie 45 osób. Była to część załogi, zawodnicy drużyny rugby union Old Christians Club oraz członkowie ich rodzin i znajomi. Katastrofę samolotu przeżyli tylko nieliczni. Ci, którym się to udało, musieli przetrwać ponad dwa miesiące w prawdziwie ekstremalnych warunkach.

Przyczyny katastrofy

Przyczyny katastrofy są dosyć tajemnicze. Wiadomo, że należący do urugwajskich sił powietrznych samolot Fairchild FH-227, rozbił się wskutek błędu pilota. Maszyna uderzyła w zbocze góry i rozpadła się na dwie części. Warto dodać, że pilot, kapitan Julio Cesar Ferradas, miał w swojej karierze wylatanych 5117 godzin i odbył 29 lotów przez Andy. Wcześniej nic nie wskazywało na możliwość tragedii.

Rozbicie samolotu

Samolot pechowo rozbił się na jednym ze wzniesień między Cerro Sosneado a wulkanem Tinguiririca, w pobliżu granicy Chile z Argentyną. Siła uderzenia rozerwała maszynę na dwie części. Zderzenie spowodowało najpierw oderwanie prawego skrzydła. Następnie samolot uderzył w kolejne wzniesienie, tracąc lewe skrzydło. Pozbawiony już skrzydeł kadłub opadł na ziemię. Resztki maszyny ześlizgnęły się po zboczu aż na terytorium Argentyny. Było to kilkaset metrów od granicy z Chile. Siła uderzenia spowodowała wyrwanie foteli z podłogi samolotu. Wielu pasażerów wypadało z maszyny. Inni zostali zmiażdżeni odłamkami samolotu lub bagażami.

Walka o życie

Sytuacja pasażerów, którzy przeżyli katastrofę była dramatyczna. Resztki samolotu wylądowały w miejscu, które było trudno dostępne, panowały bardzo niskie temperatury i wokoło było bardzo dużo śniegu. Samolot był wyposażony w zapasy żywności wystarczające tylko na kilkugodzinny lot. Nie był to również prowiant odpowiedni dla ludzi przebywających w ciężkich warunkach. Były to głównie słodycze, suszone owoce oraz alkohol. Ocalali próbowali dostosować wrak maszyny do spania i ochrony przed śniegiem. Z obić foteli zrobili koce. Skonstruowali sobie także ochraniacze na stopy i okulary przeciwsłoneczne. Walizki służyły im do ochrony przed wiatrem. W celu ułatwienia służbom poszukiwań, zdesperowani pasażerowi użyli nawet szminek i lakieru do paznokci, by na kadłubie samolotu napisać S.O.S.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Aby przeżyć jedli ciała zmarłych

Początkowo rozbitkowie żyli nadzieją, że szybko zostaną uratowani. Po ośmiu dniach akcja ratunkowa została jednak przerwana. Optymizm pasażerów wygasał. Ludzie wiedzieli, że są zdani tylko na siebie. Wodę pitną udało im się pozyskiwać z czystego śniegu. Problemem było jednak jedzenie. Głód i ekstremalne warunki zmusiły ich desperackich decyzji. Otóż rozbitkowie zdecydowali się na jedzenie ludzkiego mięsa.

Dla wielu pasażerów fakt spożywania swoich znajomych i bliskich był nie do zaakceptowania. Niektórzy początkowo jedli tylko skórzane obicia z foteli. Ostatecznie jednak głód i widmo szybkiej śmierci przezwyciężyły ich opory. Mięso zostało jednak przez nich wcześniej przygotowywane poprzez gotowanie lub suszenie na słońcu.

Po 72 dniach zostali uratowani

Koszmar rozbitków zakończył się dopiero 22 grudnia 1972 r. Wszystko dzięki dwóm ochotnikom - Robercie Canesse i Fernando Parrado, którzy po ratunek szli aż dziesięć dni przez góry. Mężczyznom po wielu dniach tułaczki udało się spotkać farmera, który wezwał odpowiednie służby. Wszyscy ocalali byli bardzo niedożywieni i odwodnieni. Mieli także objawy choroby wysokościowej, cierpieli na szkorbut, mieli odmrożone lub połamane palce. Cała grupa spędziła w szpitalu kolejne kilka tygodni. Ich ocalenie nazwano w prasie "Cudem w Andach".

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także